Posty

Życie na pełnym smarcie

Obraz
Daj pan, panie szefie, home office, no daj! Chociaż raz w tygodniu, nooo ! Bo to takie piękne i dobre pracować przez pół dnia w pidżamie, podśpiewywać ulubione kawałki Beaty i Cugowskiego i robić przerwy na kawę i przemyślenie sensu życia i egzystencji. I nie lubi tego nigdy, oj nie, ani Bezkresny Nieboskłon, ani dyrektor Stabilna Skała, którego wzrok widzi i karci nawet zza murów Wiecznego Miasta. I ileż to razy mówiliśmy sobie na kawusiowych posiedzeniach, że jakby to było jeszcze lepiej i piękniej codziennie urzędować w klapkach, skarpetach i uśmidranym Nutellą szlafroku. Wtedy też przyszedł do mnie diabeł i powiedział, że jak takaś mądra, to ja ci dam, oj dam, to, czego chcesz. I to na dodatek w nadmiarze. Nieokreślonym i bezkresnym jak pole gryki w Mongolii Wewnętrznej, gdzie pierwszy raz udało ci się zapoznać się z tym, jak wygląda home office. A było to tak, że w małej chatce na skraju tego gryczanego pola, siedział sobie wysokiej klasy pan cieć w zielonym

Historia z wirusem w koronie

Obraz
Epidemie zmieniaj ą losy ludzkości pewnie od zawsze, no bo już w czasie wojen peloponeskich Ateny padły pod butem Sparty z winy tyfusa dziesiątkującego zamkniętych za murami ludzi. Potem to zdarzyło się, że kilka razy pchła przyssana do uda barbarzyńskiego Huna czy Mongoła przyniosła chorobę gorszą od samego bicza bożego Attyli i bezwzględnego Czyngis-chana razem wziętych. Kolumb I pierwsi konkwistadorzy przypieczętowali z kolei średnio lukratywną transakcję handlu wymiennego sprzedając niczego nieświadomej ludności Nowego Świata czarną ospę I różyczkę w zamian za syfilis. I czy choroba pochodzi od nietoperza wygotowanego w średnio apetycznej zupie czy też od wszy rzucającej się na kołnierzu kupca, który przyjechał z Jedwabnego Szlaku czy innych Wysp Korzennych, zawsze wywołuje podobne reakcje. A te z reguły rozwijają się w kilku z grubsza podobnie, w kilku fazach, które postaram się przybliżyć na przykładzie naszego – tfu, tfu, tfu- jeszcze niezainfekowanego sinokorpo. Faza pie

Nasz mały Simba

Obraz
A tego popołudnia nic nie zapowiadało burzy zmian, która miała nadejść. Aczkolwiek fakt, że herbatka papajowo-pomarańczowa została się już tylko jedna jedyna w opakowaniu, mógł być tym pierwszym jeźdźcem apokalipsy. - Okręt mój płynie dalej- rzecze Zbychu- Gdzieś tam, gdzie zamiast Projektu i Klienta uważa się głównie na funkcjonalność najnowszego modelu mikrofalówki. Poza tym jest znacznie lepszy cash flow, a żarcie gourmet dla kotów i stylowy drapak same się nie kupią, oj nie.  I opadają do kolan wszystkie szczęki, bo kończy się jakaś epoka, której jeszcze historycznie nie nazwaliśmy. Jedyny, któremu jeszcze jako tako domyka się twarz, to nasz młodociany szef. Bezkresny Nieboskłon wstaje zza biurka, prostuje wklęsła klatę jak dumny pionier na apelu i dolewa oliwy do ognia. - Bo tak to się zdarzyło, że i mnie nie będzie dane się tu z wami wiekować. Oto Pan Wielki Szef Galaktyczny namaścił mnie na menadżera nowego Projektu w Niemczech. I jakimże byłbym nieuczynnym i dokuczl

Pan Kotek czeka na Wieści z Państw albo L4

Obraz
Wypadki chodzą po ludziach i jak już coś się zdarzy, to Pan Kotek może tylko leżeć w łóżeczku. I jak tak sobie leży i się z boku na bok przewraca jedyne, co mu pozostaje to oczekiwanie na Wieści z Państw. Wszak dla jednego Pana Kotka nawet jeśli jego tabelki byłyby cud, miód, ultramaryna nie zamkną przecież całego Projektu, bo Klient nie pies, na ładne oczy nie zapłaci przecież pokaźnej faktury. Trzeba zakasać rękawy i brać się do roboty, nawet tej mało ważnej, która to na co dzień Panu Kotkowi przypadłaby w udziale.  Mija więc pierwszy tydzień i zdaje się, że mimo, że wszystkie obowiązki Pana Kotka są prostsze niż konstrukcja parasola, w zespole nikt inny nie nadaje się na parasolnika. I przychodzą dziesiątki zdesperowanych połączeń od Jolanty tak skupionej na tragiczności jej smutnego losu, że nie jest w stanie wysłuchać trzyminutowego tłumaczenia. I jezuskowe mądrości od zmartwionego i biblijnego Zbycha przeplatają się z żartami Nataszy na każdy możliwy temat, b