Życie na pełnym smarcie


Daj pan, panie szefie, home office, no daj! Chociaż raz w tygodniu, nooo! Bo to takie piękne i dobre pracować przez pół dnia w pidżamie, podśpiewywać ulubione kawałki Beaty i Cugowskiego i robić przerwy na kawę i przemyślenie sensu życia i egzystencji. I nie lubi tego nigdy, oj nie, ani Bezkresny Nieboskłon, ani dyrektor Stabilna Skała, którego wzrok widzi i karci nawet zza murów Wiecznego Miasta.

I ileż to razy mówiliśmy sobie na kawusiowych posiedzeniach, że jakby to było jeszcze lepiej i piękniej codziennie urzędować w klapkach, skarpetach i uśmidranym Nutellą szlafroku. Wtedy też przyszedł do mnie diabeł i powiedział, że jak takaś mądra, to ja ci dam, oj dam, to, czego chcesz. I to na dodatek w nadmiarze. Nieokreślonym i bezkresnym jak pole gryki w Mongolii Wewnętrznej, gdzie pierwszy raz udało ci się zapoznać się z tym, jak wygląda home office.

A było to tak, że w małej chatce na skraju tego gryczanego pola, siedział sobie wysokiej klasy pan cieć w zielonym szynelu i czapce z daszkiem Adidasa, który to dzień w dzień pilnował setek hektarów nieswojego pola. I różne tam swoje obserwacje typu, że tutaj już się pustynia wdziera, a tam wyplewić by było już trzeba, wpisywał w Excela kolorowego jak wymiociny tęczowego jednorożca. Tutaj śpię, a tu tutaj jest robota, czego by tu więcej chcieć? Tu machnął ręką w stronę polówki ustawionej tuż przy jego centrum dowodzenia z zaskakująco szybkim jak na ten zakątek świata internetem.

I tak oto diabeł dał mi tego piękna i dobra tyle, że aż łeb od przybytku rozbolał. Bo świat zaatakował zły wirus, czy to z niedopatrzenia jednego, drugiego czy tam dziesiątego rządu udzielnego mocarstwa, czy to ot, tak, bo historia kołem się toczy. Fakt, że jest i klops, bo życie w czasach zarazy to nie przelewki, nawet jeśli trzeba ją przesiedzieć w domowych pieleszach.

Jakie jest życie na pełnym smarcie? Bo home office lub jak kto woli smart-working tak gwoli ścisłości moja codzienność już od trzech tygodni. Wstaję sobie powoli rano, przeglądając mejle i odsłuchując wiadomości wokalne od małego Simby, który to rzutem na taśmę uciekł za Wielki Mur. Potem przepisowo myję ręce, buzię i zęby, przy czym pierwsza czynność schodzi nawet dłużej niż przepisowe 30 sekund, bo jak to tak dobrą piosenkę tak na początku urywać. Potem to kawa, śniadanie i ściąganie faktur elektronicznych, żeby rozdzielić je pomiędzy poszczególnych geniuszy, którzy będą się nimi zajmować. Okazyjne pogawędki z sąsiadkami, co to same muszą siedzieć w domu ze względu na wiek czy ograniczenia w pracy i przyjaźnie pukają w okienko. Trzysta tysięcy telefonów, które mogłyby być mejlami albo nawet się nie zdarzyć, ale widać, że i reszta chce do kogoś zagadać w tym parszywym zamknięciu.

W przerwie na lanczyk wypada pójść się przejść po parku, ale z daleka od innych spacerowiczów, lepiej nawet dalej niż metr. Ulice miasta są puste, zupełnie jak w jakimś trzeciorzędnym miasteczku, gdzie jedyną atrakcją jest kilka kamieni rozrzuconym po polu jako niby zamek, a nie jak w stolycy mody, dizajnu i aperolu. Dotleniać się jednak trzeba i jeść i pić ciepłe napoje. Pamiętaj, żeby codziennie wypić szklankę przegotowanej wody! Tak to grzmi codziennie dyrektor Stabilna Skała na naszym księgowym czaciku, zupełnie jakby był naszym firmowym lekarzem medycyny chińskiej na czasy zarazy.

Dzień kończy się i sprzed jednego komputera można tylko zalec przed drugim, bo świat na zewnątrz po godzinie osiemnastej zostaje zamknięty. I co z tego, skoro jest świat wirtualny. Gry z muzyką irlandzką i kartami pełnymi smoków i elfów, seriale na Netflikise, dokumenty dziwnej treści na jutubie. Podróżować też można, choć raczej palcem po mapie, ale największe muzea właśnie otwarły podwoje swoich wirtualnych kolekcji. Zakupy też można robić i to każdego typu, bo wysyłka nadal działa bez zarzutu, no poza tą spożywczą. Ale do sklepu można przejść się w ciągu dnia, bo to takie miłe urozmaicenie zasiedziałego trybu życia. A że półki wcale nie świecą pustkami, to zawsze warto rozważyć jako cel spaceru na kolejny dzień. Bo nikt nie wie, kiedy się to skończy.

I co, też chciałoby się wam dobić targu z diabłem, żeby i wam w udziale przypadło życie na pełnym smarcie? Obyście musieli codziennie wstawać i gonić do tego korpo bez żadnych stanów wyjątkowych, maseczek i innych akcesoriów rodem z filmów o zarazie zombie. Życie w ciekawych czasach ma jednak to do siebie, że szybko przestaje trzymać się granic pięknie wymalowanych na mapach świata. Oby ta nudna korpo codzienność wróciła do nas jak wiosna, żebyśmy znowu mieli luksus narzekania na durnoty i drobnostki.



Komentarze

  1. How To Make Money On Sports Betting
    Online sports betting is available sol.edu.kg for a whole wooricasinos.info host of US and European sports betting markets. Some US states, หาเงินออนไลน์ like Louisiana and https://jancasino.com/review/merit-casino/ New Jersey, allow

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Nasz mały Simba

Kuchnie świata cz. 1 czyli syf, czosnek i skisłe mleko

Historia z wirusem w koronie