Historia z wirusem w koronie
Epidemie
zmieniają
losy ludzkości pewnie od zawsze, no bo już w czasie wojen
peloponeskich Ateny padły pod butem Sparty z winy tyfusa
dziesiątkującego zamkniętych za murami ludzi. Potem to zdarzyło
się, że kilka razy pchła przyssana do uda barbarzyńskiego Huna
czy Mongoła przyniosła chorobę gorszą od samego bicza bożego
Attyli i bezwzględnego Czyngis-chana razem wziętych. Kolumb I
pierwsi konkwistadorzy przypieczętowali z kolei średnio lukratywną
transakcję handlu wymiennego sprzedając niczego nieświadomej
ludności Nowego Świata czarną ospę I różyczkę w zamian za
syfilis. I czy choroba pochodzi od nietoperza wygotowanego w średnio
apetycznej zupie czy też od wszy rzucającej się na kołnierzu
kupca, który przyjechał z Jedwabnego Szlaku czy innych Wysp
Korzennych, zawsze wywołuje podobne reakcje. A te z reguły
rozwijają się w kilku z grubsza podobnie, w kilku fazach, które
postaram się przybliżyć na przykładzie naszego – tfu, tfu, tfu-
jeszcze niezainfekowanego sinokorpo.
Faza
pierwsza czyli rozpoznanie problemu, który sroce spod ogona przecież
nie wypadł.
Dzień
przed chińskim
nowym rokiem nasz mały
nieco mniej wystraszony Simba, pyta mnie czy słyszałam
o takim o to brzydkim i występnym
wirusie, co to się
panoszy po niepierwszorzędnym,
ale ważnym
dość
mieście
Wuhan. Odpowiadam, że
tak, ale pewnie znając
możliwości
mobizacji Państwa
Środka
w momentach kryzysowych wszystko szybko i pomyślnie
się
rozwiąże.
Tak na fali świątecznej
atmosfery pytam, czy u niego w prowincji coś
już
odkryli, na co biedny Simba wytrzeszcza wystraszone kreskówkowe
oczęta.
-
No, weź
nie strasz. Jakby mi tę
zarazę
do domu przyniosło,
to nawet modlić
się
już
nie ma o co.
W
międzyczasie
Zbychu, który tak dla odmiany poszedł
pracować
u innych Chińczyków,
przesyła
mi linka do artykułu
bardzo a propos tego tematu. A żeby
pokazać
trochę
swoją
opinię
pisze mi: zobaczysz oni nas wysztkich zarażą,
skubani!
Faza
druga czyli przejście
do porządku dziennego, bo to w końcu jeszcze nas nie dotyczy-
tfu, tfu, tfu. Towarzysz Brokat nakazuje zamknąć
niezczęsne
miasto Wuhan i kontrolować
podróżujących
w czasie nowego roku do rodzin Chińczyków
dużo
ostrzej niż
zwykle. Zapomniane nieco od czasów epidemii sarsa wracają
na ulice, a strach szerzy się
na cały
świat
szybciej od każdego
znanego wirusa. Moi tutejsi koledzy patrzą
krzywym okiem na każdego
kichającego
Chińczyka,
a zamawianie lanczyków z chińskiej
restauracji zostaje jakoś
tak chwilowo wstrzymane.
Faza
trzecia czyli jest źle,
czas przygotować się na prawdopodobieństwo, że przyjdzie nam
odegrać scenariusz typowy dla filmów o apokalipsie zombie.
Numery zmarłych
i zainfekowanych rosną,
wirus przemieszcza się
zgodnie z duchem czasu wraz z podróżującymi
po świecie
ludźmi.
Niektózy z naszych kolegów wracają
z długo
zasłużonych
wakacji tylko po to, by dyrektor Łódeczka
w ognistym mejlu wysłanym
jeszcze z jego rodzinnego Nankinu nakazał
im zgodnie z reżimem
wprowadzonym we wszystkich innych filiach na świecie
zamknęli
się
w czterech ścianach
na dwa tygodnie. Występujący
w charakterze wykonawczym Szlachetny Carewicz, któremu z racji
nieobecności
pana Konia sekunduje pan Delikatna Jutrzenka demonstracyjnie robi im
wszystkim zakupy w dyskoncie, żeby
bidulki z głodu
nie pomarli. Dla własnego
bezpieczeństwa
jednak rzuca siatki pod drzwiami ich mieszkań
i po naciśnięciu
przez gumowe rękawiczki
dzwonka leci w długą.
Faza
czwarta czyli panika ustępuje
miejsca tematom zastępczym, bo przecież ktoś musi być temu
wszystkiemu winien.
Płyn
antybakteryjny staje się
towarem bardziej rozpowszechnionym niż
kawa i papier toaletowy, bo każdy
dział
dostaje własny
dyspenser. Mały
Simba patrzy na mnie krzywo, kiedy mówię
mu, że
nie dla mnie takie bajery, bo mam łuszczycę.
niesmak naszego nowego szefa potęguje
fakt, że
i ja i Natasza kichamy, kaszlemy i smarkamy za często,
a w dodatku prowadzimy dyskusje na tematy zastępcze.
-
Ciekawe, czy ten cały
wirus to nie pretekst, żeby
bardziej kontrolować
tych rozrubiarzy z Hongkongu?- zastanawia się
Natasza, wycierając
nos- Bo chyba tak im będzie
łatwiej
utrzymać
wszystkich pod kontrolą.
-
A co jeśli
to taki kolejny sygnał,
że
ziemia ma już
dość
nas jako ludzi?- rozkminiam nad syropem przeciwkaszlowym- Bo te
wszystkie infekcje zawsze atakują
w czasach względnego
dobrobytu i gęstego
zaludnienia jak choćby
ta grypa hiszpanka.
Faza
piąta
czyli pełen rozkwit teorii spiskowych lepszej i gorszej klasy.
Bo strach i cząstkowe
zrozumienie problemu są
tylko pokarmem dla coraz bardziej fantastycznych teorii spiskowych,
których mały
festiwal odbywa się
przy firmowym ekspresie do kawy.
-
Żrą
te wszystkie skorpiony, małpy
i nietoperze, to co się
dziwić,
że
taka wylęgarnia
wirusów! I nawet pewnie rąk
nie myją
i vatu nie płacą,
bo wszystko na czarno!- bulwersuje się
Jolanta
-
Ja tam widzę
w tym schemat.- kręci
głową
Stefan z logistyki- Trump nakładał
sankcje i cła,
to i pewnie wirusa im podesłał.
Cwaniak z niego nikczemny, ale zawziął
się,
żeby
podnieść
Amerykę
z kolan, to robi swoje.
-
A co jeśli
tak naprawdę
to spisek jak w tej książce
Dean Koontza z lat 80?- zastanawia się
Dejniel- mogli przecież
stworzyć
tego wirusa, żeby
Amerykanom i reszcie świata
zagrać
na nosie i wygrać
coś
jeszcze poza wojną
ekonomiczną.
Ale jakiś
szalony naukowiec nie wytrzymał
i wypuścił
swoje parszywe dziecko na świat.
Zanim
komuś
zachce się
pójść
o krok dalej i poszukać
analogii do "Świtu
żywych
trupów" albo "Resident Evil", oddalam się
z powrotem do naszych segregatorów pełnych
niezainfekowanych niczym nawet teorią
spiskową
faktur.
Faza
szósta czyli izolacja potencjalnego zagrożenia
i praktyczne
rozwiązania
problematycznych kwestii, które nie każdemu
są
w smak. Bezkresny Nieboskłon
dzwoni do Simby i mają
krótką
acz treściwą
wymianę
zdań
polegającą
głównie
na wzajemnym potakiwaniu współrozmówcy.
-
Ajajaj, Bezkresny Nieboskłon
nie może
wyjechać
z Pekinu. Kto wie, kiedy przyjedzie tu do nas znowu. Tak przy okazji,
co się
robi jak wiza przestaje być
ważna?
Bo całkiem
niedługo
może
mnie dotknąć
ten dyskretny problem.
W
tym samym czasie Dejniel i pan Delikatna Jutrzenka zamawiają
przez internet maseczki przeciwbakteryjne i jakskrawy kombinezon dla
dyrektora Łódeczki.
Tak na wypadek gdyby z aresztu domowego, do którego dobrowolnie udał
się
wprost z lotniska, zechciał
wparować
na jakieś
zebranie dotyczące
być
albo nie być
Projektu. Nie ma przebacz nawet dla Panów Szefów.
Faza
siódma czyli boska lub religijna, co oznacza ni mniej ni więcej
niż
upatrywanie winnego w tym, co to ma dziwne, bo takie nie nasze
obyczaje, a co za tym idzie to kara z nieba i tak mu się
należała.
Jolanta dzwoni do Zbycha w przerwie lanczykowej i żali
się
mu jak to jakaś
ciotka klotka czy inny daleki wujek pociotek nie zaprosili jej na
rodzinny obiad, bo przyniesie ten chiński
syf z pracy. A oni nie na to przeżyli
sześćdziesiąt
ponad lat dobrobytu na winie, makaronie i fokaczjach, żeby
ich jakieś
tam dalekowschodnie gorączki
i parchy na łopatki
rozłożyły.
-
No, żrą
te świństwa
zamarynowane w czosnku i nie dość,
że
śmierdzi,
to jeszcze przed rodziną
wstyd. Drugiej Ameryki to tam nigdy nie będzie,
bo jaki bóg by na to pozwolił?.-konkluduje
półgodzinny
wywój Jolanta
Faza
ósma i ostatnia czyli wzięcie
tego całego
kryzysu na przeczekanie, bo obyśmy
tylko wszyscy zdrowi byli. Nie dajmy się
zwariować,
bo odkąd
wiadomo nam, że
epidemie nie są
karą
zesłaną
z nieba, powinniśmy
iść z duchem czasu, a nie tkwić
w średniowieczu.
Myjmy zatem dokładnie
rączki
przed i po posiłku
przed dwadzieścia
sekund w nadziei, że
nikt nie wmusi w nas cichaczem zupy z nietoperza. I módlmy się,
jeśli
jesteśmy
wierzący,
by kiedyś
to nasze upodobanie do kiszonej kapusty, schabowego i okazjonalnej
wódeczki nie okazało
się
przyczyną
podobnej niby to boskiej kary.
Komentarze
Prześlij komentarz