Pan Kotek czeka na Wieści z Państw albo L4

Wypadki chodzą po ludziach i jak już coś się zdarzy, to Pan Kotek może tylko leżeć w łóżeczku. I jak tak sobie leży i się z boku na bok przewraca jedyne, co mu pozostaje to oczekiwanie na Wieści z Państw. Wszak dla jednego Pana Kotka nawet jeśli jego tabelki byłyby cud, miód, ultramaryna nie zamkną przecież całego Projektu, bo Klient nie pies, na ładne oczy nie zapłaci przecież pokaźnej faktury. Trzeba zakasać rękawy i brać się do roboty, nawet tej mało ważnej, która to na co dzień Panu Kotkowi przypadłaby w udziale. 


Mija więc pierwszy tydzień i zdaje się, że mimo, że wszystkie obowiązki Pana Kotka są prostsze niż konstrukcja parasola, w zespole nikt inny nie nadaje się na parasolnika. I przychodzą dziesiątki zdesperowanych połączeń od Jolanty tak skupionej na tragiczności jej smutnego losu, że nie jest w stanie wysłuchać trzyminutowego tłumaczenia. I jezuskowe mądrości od zmartwionego i biblijnego Zbycha przeplatają się z żartami Nataszy na każdy możliwy temat, bo jako jedyna zdaje sobie sprawę, że czasem tylko dobry humor pozwala wrócić do zdrowia.

Dni Pana Kotka zlewają się w jeden bezkształtny serial trwający już od ponad dziesięciu sezonów reanimowanych i przedłużanych w nieskończoność, nawet jeśli mało kto ma ochotę to jeszcze oglądać. Wypełniony pół-snem przy wtórze wszystkich możliwych audiobooków Ziemiańskiego i Kinga, bo tylko dreszczyk i rubaszne przygody nie dobijają zbytecznie. Odgrzewane kotlety reality show z młodziutką jeszcze Paris Hilton i mniej znaną i pełną plastikowych ulepszaczy Kim Kardashian przeplatają się z godzinnymi sesjami bezcelowego szwendania się po świecie Azeroth w poszukiwaniu dziesiątego dzika do zaciuknia w imię nudy i powtarzalności kolejnych questów. Na ambitne kulturalne rozrywki jest czas, ale nie ma siły i ochoty, bo tak już to bywa i to nie tylko u Pana Kotka.

I kiedy tak ten czas odpoczynku, ale i bądź co bądź też nudy, dobiega powoli końca przychodzą wreszcie długo oczekiwane Wieści z Państw. Że okręt Zbycha płynie dalej i od nowego roku będzie pasł inne owieczki na swoim świątobliwym pastwisku teamlidera. Że to Jolancie skapnie najlepszy ochłap z pańskiego stołu i to ona będzie teraz naszym kapitanem i sternikiem na morzu faktur w formacie html. Że Bezkresny Nieboskłon przeniesie się z ziemi włoskiej do szwabskiej, ale jak każdy dobry król lwiątko znalazł już na swoje miejsce jeszcze młodszego i bardziej nieogarniętego Simbę. I, że Projekt może całkiem się nie skończył, ale sami Pan Prezes Uśmieszek i Wielki Szef Barbarzyński Kosmos oznajmili już, że coś nowego nam się tu kroi. Czyli będą zmiany i chociaż nikt jeszcze nie wie jakie, to lepiej się trochę bać, ot tak na zapas, żeby nie było niemiłego zaskoczenia. 


Pan Kotek zbiera swoje cztery w troki, bo skończyło się słodkie nieróbstwo na L4. I tak oto uzbrojony w nic ponad strzępki zasłyszanych plotek, zapas paracetamoli, witaminek co to na pewno nie zaszkodzą i herbatek z czterech świata stron, wraca na stare śmieci. Bo teraz dopiero okaże się, kto tutaj ma mandat niebios na dzierganie tabelek, które przyniosą chlubę zespołowi, a może i, bo kto tam wiem, będą zbawienne dla całego projektowego budżetu. No, to kurtyna w górę, trzy uderzenia w gong i chociażby na czterech łapkach Pan Kotek do korpo wraca. I oby tylko wywietrzyli openspejs po suszonej wołowinie w papryczce, bo jak po ponad miesiącu jeszcze nie wywietrzała, to będzie niezły bełcik zamiast ukłonu na powitanie.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Nasz mały Simba

Kuchnie świata cz. 1 czyli syf, czosnek i skisłe mleko

Historia z wirusem w koronie