Bialy stół nie jest stołem
Dzień jak co dzień, szkoda tylko, że
zapomniałam słuchawek i muszę udawać, że nie rozprasza mnie to darcie kotów.
Dwóch Chińczyków przekrzykuje mi się nad głową, a jeden zaczął już nawet
wymachiwać rękami. Czyli on jeden nie skończył tego samego uniwersytetu co Towarzysz
Brokat, bo to brak ogłady jest i niezasadna eskalacja konfliktu i tyle. Staram
się nie wtrącać, bo to nie moja sprawa, bo mam swoje numery, które muszę
przenieść z tabelki do tabelki i sprawdzić, żeby ktokolwiek chciał jeszcze być
naszym klientem. Ani kolejność kolumn, ani sumy i delty, ani nawet kociokwik
kolorów, który przypomina wymioty jednorożca rzygającego tęczą nie łączą się w
spójną całość. Próbuję dać sens temu, co nawet na dziesiąty rzut oka nie ma
sensu, a za tuż za plecami rozgrywa mi się prawdziwy dramat.
- No, bo ten stół miał być biały tak jak reszta, to czemu akurat ja mam siedzieć przy brązowym?
A czemu nie? Biały, brązowy czy
sraczkoburaczkowy w kropki bordo to stół, ma cztery nogi i wystarczająco
miejsca na monitor, laptopa, a nawet stos kiśniejącej na kupie od roku
makulatury i jeden, ba nawet dwa może, kalkulatory z każdą najfikuśniejszą nawet funkcją i pierwiastkiem. Istne marzenie księgowego. O ile księgowy bywa czasem autoryzowany, by mieć marzenia.
- No, bo nasz szef pan Koń Widzący dalej
niż Horyzont nie życzy sobie byście tak bez pytania i jego osobistej autoryzacji
brali sobie białe stoły z sali konferencyjnej. Basta tej samowolki!
- Ale bo pan Koń chyba się pomylił, tego
stołu miesiąc temu tam nie było. To jakie mieliśmy wyjście?
Tak, tak, jak to my Cyganie, co pędzimy z
wiatrem, a raczej próbujemy nadążyć za ciągle zmieniającym się budżetem i
przepływem fengszuja, przenieśliśmy się tutaj trochę wcześniej niż pan Koń i
jego świta bezwolnych homosovieticus. Faktem było, że brązowy stół przybył
dopiero wraz z tymże zacnym orszakiem, więc miesiąc po tym jak wreszcie
rozpakowaliśmy pudła pełne sekretnych faktur i postawiliśmy kubki na każdym z
naszych biurek na znak, że veni vidi vici i nikt nas już stąd nie ruszy bez
dwudziestu różnych autoryzacji. Poniekąd mieliśmy jednak związane ręce i
musieliśmy zabrać jeden biały stół z sali konferencyjnej, bo wcześniej były tu
tylko takie a nie inne meble. Ale pan Koń ma to do siebie, że zawsze jest ponad
wszystkie cztery wymiary, zasady fizyki, współżycia z ludźmi i BHP. Biały stół
musi być zamieniony na brązowy i w tym cały konflikt tragiczny, bo naszemu
młodocianemu szefowi nie współgra to z dekorum i ciężko wypracowanym stylem, nie wspominając już o
tym, że pan Koń ciągle jest mu solą w oku i drzazgą pod paznokciem.
- Na piętrze wyżej wszystkie stoły są
białe. I co jak Klientowi się nie spodoba, że w Sali konferencyjnej są dwa
stoły w dwóch różnych kolorach i odbije się to na negocjacjach? Śmiesz
ryzykować przyszłość Projektu przez taką drobnostkę?
- Nie posądzaj mnie o zuchwałość, Cnotliwy
Carewiczu, sam wiesz, że Projekt znaczy dla mnie więcej niż jakiś tam stół. Ale
tu chodzi o zasady.
A zasady w tym kołchozie są takie, że nie
ma zasad. Wygrywa ten, który jest bardziej uparty niż znarowiony osioł i nie
zmienia zdania zupełnie jak krowa albo ten, co ma na tyle bezczelności i chamstwa,
żeby wszystkich przekrzyczeć, choćby pod koniec całego cyrku piał gorzej niż zapowietrzony
kogut. Ale jasne, mówmy o zasadach, honorze i wszystkich tych rozdętych do
granic możliwości pierdołach, bo to naprawdę ma sens. Sprawozdanie finansowe
samo się zrobi w międzyczasie, bo ktoś w tym szaleństwie musi znaleźć metodę i
posegregować wyrzyganą przez Oracle tęczę w tysiąc mniejszych tabelek, tak żeby
się rewizor mniej czepiał.
- Nie pomawiam nikogo o nic, ale Klient
często lubuje się w detalach, nawet tych na pierwszy rzut oka nieistotnych. Sam
więc rozumiesz, że ten stół trzeba wymienić.
Tu następuje chwilowa cisza i wymiana groźnych
spojrzeń spod zmarszczonych gniewnie brwi. Spojrzenia Cnotliwego Carewicza i
naszego niedorośniętego szefa mówią wiele, ale nie rozwiązują konfliktu, bo ten
będąc co najmniej tak tragicznym jak u Sofoklesa rozwiązania nie ma, przynajmniej
takiego, które nie sprawiłoby, że komuś czegoś znacząco nie ubędzie. To coś to
oczywiście duma czy tam prestiż taki przez duże Pe.
Oby
tylko mnie nikt nie pytał o zdanie tak jak zwykle. Bo mnie to tak naprawdę
wszystko ryra, nie widzę żadnej tragedii tylko biały i brązowy stół i dwoje
upartych indywiduów, które obstają uparcie przy swoim zupełnie jakby wydawało
im się, że są jak Kreon i Antygona. Z braku talentów murarskich nie uda mi się
jednego zamurować żywcem, żeby drugi mógł zostać zlinczowany przez
niezadowolone tłumu narodu, więc trzeba ich zostawić samym sobie. Marszczą się
więc i krzywią aż zmarszczki na czole i nerwowo rozszerzone nozdrza
przypieczętowywują koniec tej niemej, ale jakże zawziętej dyskusji. I tym razem
wojnę na grymasy przegrywa nasz małoletni szef.
- Dobrze, niech wam będzie. Zróbmy to
chociaż po godzinach pracy, bo za dużo szumu się narobi.
- Stokrotne dzięki, Bezkresny
Nieboskłonie, ale obawiam się, że pan Koń życzy się, byśmy załatwili to
najszybciej jak tylko się da. Mam nadzieję, że nie masz nam tego za złe.
Gdyby ktoś mnie pytał o zdanie, a mam
nadzieję, że nie zapyta, to biały stół nie jest stołem i tak do sprawy należy
podejść. Bierzcie więc chłopcy dupę w troki i w trymiga przytachajcie stół
brązowy, bo chociaż burzy nam tu trochę fengszuj i dekorum, a naszemu
niedorosłemu szefowi odbiera pięć punktów do lansu i dwa procent mandatu
niebios na bycie naszym menadżerem, to chociaż skończy się ta cała drama. I
będzie wreszcie można odetchnąć i zrobić sobie pełen fusiastej herbaty termos,
bo dopiero druga po południu, a poza godzinną dyskusją nad zamianą tych
nieszczęsnych stołów to nasz zespół nie osiągnął jeszcze żadnych
spektakularnych rezultatów. Wstyd i hańba, ot co!
- Niech już będzie, stół to stół, ale sam
go w rękach nosił nie będę, Cnotliwy Carewiczu. Musisz mi kilku chłopa
zorganizować, to pogadamy.
- Mówisz masz, Bezkresny Nieboskłonie.
Zobaczysz, że nie będziesz żałował. I wielki Szef nie zapomni twojego
poświęcenia dla Projektu.
I raz dwa- konflikt tragiczny się
rozwiązał, chociaż może trupów i rozdzierania szat nie było, ale parę kawałków
papieru spadło pod stopy świty Konia Widzącego dalej niż Horyzont niezbyt
gramotnie dźwigającej stół zamienny. Niepyszny młodociany szef przerzucił cały
swój dobytek na niebiały stół, przeklinając cicho pod nosem, podczas gdy ten
nieszczęsny biały stół wyjeżdżał na kółkach przez drzwi. A wszystko to ku
uciesze pana Konia i z całą pewnością Klienta, bo co tam cała nasza praca w
terenie, przecież kolor stołów na mityngach jest dużo ważniejszy.
- A o co się nasze Misiaczki tak
żołądkowały?
No, tak, przecież cały dramat w trzech
aktach rozegrał się po chińsku i zamiast dalej dopieszczać niezrozumiałe tabelki,
będzie trzeba streścić reszcie kolegów białych twarzy co zacz. Tylko czy zrobić
to w stylu w poprzednim odcinku „Mody na sukces” Ridge spojrzał krzywo na
Brooke i zrobił się z tego niezły bigos?
Czy w stylu staromodnej powieści „Rozdział pierwszy- próbny, w którym biały
stół, który nie jest stołem, urasta do rangi totalnej dramy? Chyba jednak pójdę
na żywioł jak to ja.
Komentarze
Prześlij komentarz