Kuchnie świata cz. 1 czyli syf, czosnek i skisłe mleko
- Co za syf, smród i zaraza! Na całym
openspejsie wali jak nie czosnkiem i makrelą, to innym paskudztwem. I powiedz
mi, co my tu robimy z naszym potencjałem?
- Daj spokój, Zbychu, dziś nie jest tak
źle. Poza tym i ja lubię czosnek.
- Ale od ciebie tak nim nie wali!
Mówi się często, że dzielenie się posiłkiem
to dzielenie się kulturą. I że w każdej kulturze podstawową zasadą gościnności
jest podanie strudzonemu wędrowcowi michy tego, czym chata bogata. Ten, który
pomyślał o tych zasadach chyba nigdy nie próbował poczęstować pierwszym lepszym
prowiantem zalegającym w spiżarce przybyszów zza Wielkiego Muru ani tych ze
słonecznej Italii. Pierwszym nawet kuchnia gourmet nie wydałaby się sensowna,
jeśli nie można jej popić czarką wrzątku i zalać gęstym pełnym przypraw sosem
spływającym po uparowanym kleistym ryżu. Drugim z kolei trzeba koniecznie
talerz makaronu z sosem przynajmniej raz jak nie dwa dziennie i kawę ile tylko
razy się da, bo inaczej tylko pogrymaszą, rozgrzebią nieco widelcem i niczego nie zjedzą. Pech mój
taki, że z racji korzystnego zamknięcia drugiego kwartału Projektu, trzeba będzie zabrać obie grupy w takie miejsce, gdzie najedzą się jak dzikie świnie i opiją
jak bąki. I bądź tu mądry, jak się nie da jakby to podsumować.
- O żebyśmy tylko nie jedli tego ich
gównianego jedzenia, bo zaś mi będzie tyłek rozsadzać od kociokwiku przypraw.
Bo kto normalny tyle tego ze sobą miesza, powiedz mi? Sztuka kuchni polega na
tym, że czujesz naturalny smak produktów, a nie jakieśtam czosnki, octy czy
inne popierdółki, nie?
-Nie wiem, ja tam lubię trochę więcej
smaku. I rzeczy z marketu nie zawsze mają wyrazisty smak, tak że lepiej je doprawić.
- Może i tak, ale tego ich żarcia nie
można jeść codziennie i już. Mów, co chcesz, ale cywilizacja rzymska to było
coś i już wtedy wiadomo było, że prostota to klucz do zdrowego jedzenia.
- W sumie to średnio, bo przeciętny
członek klasy średniej był bulimikiem, który wszystko polewał sosem ze
sfermentowanej ryby.
- Co za syf! Weź przestań oglądać to
History Channel, bo za dużo wiesz.
Dziś jednak jest poniedziałek, a nasz
zacny teambuilding dopiero w środę. Zbychu, mój tutejszy laowaiski szef na
układaniu cyferek w logiczne i ładne tabelki zjadł zęby i to prawie dosłownie,
bo dwie jedynki ma sztuczne. Może się tam upierać, że to starszy brat wybił mu
je kiedy bili się o Action Mana za malucha, ale ja tam wiem swoje.
Problemem Zbycha są zwyczaje żywieniowe, które
nie przystają do jego własnych od jedzenia ryb i mięsa począwszy, poprzez
używanie jakichkolwiek przypraw innych niż sól, a na nadużywaniu czosnku i
papryki skończywszy. Problem ten narasta zwłaszcza po godzinie dwunastej, kiedy
to na kilku obładowanych do granic możliwości skuterach przyjeżdżają najtańsze
z możliwych wersje tradycyjnych chińskich potraw zapakowane w tani plastik. I próżno tu szukać finezji smoków, feniksów i innych
takich, które to królują w nazwach orientalnych dań. Tak ulubione danie cesarza
Qianlonga z pałacowego kurczaka gongbao staje się nieopierzonym kurem w mdłym
sosie z dwoma orzeszkami, a klasyk taki jak fasolki czterech pór roku wydają
się od tych czterech pór roku przejrzałe, nijakie i smutnie pomarszczone. Zapach,
który unosi się w powietrzu po tym jak nasi chińscy koledzy kończą szybki
lanczyk jest czymś pomiędzy przypalonym olejem, a sałatką ziemniaczaną
przetrzymaną za długo w lodówce. Zbychu ma nos wrażliwy równie jak
podniebienie, więc po powrocie z własnego popasu krzywi się i zrzędzi jak
najęty.
I wtedy z dwu i pół-godzinnej przerwy, bo
czemu by nie, wraca Bezkresny Nieboskłon z kartonem mleka i koszyczkiem wiśni pod
pachą. Nasz młodociany szef na całe szczęście balsamuje się perfumami, a nie
czosnkiem, więc cieszy się aprobatą Zbycha. Znając życie, pewnie znowu będziemy
mieli domowej roboty ser z tego niedopitego mleka, ale widać nawet w naszym
biurze popularne już jest hipsterskie rzemiosło.
- Drodzy koledzy- oznajmnia
bezceremonialnie, pociągnąwszy łyk mleka z kartonu- z okazji podsumowania
zeszłego roku i tego, że nasi koledzy z Drugiego Biura przyjadą na kilka dni w
delegację, zapraszam wszystkich na hotpot za dwa dni.
Podczas, gdy Bezkresny Nieboskłon siorbie
powoli mleko, na uśmiechniętej z tej radosnej okazji twarzy Zbycha powoli
narasta niepokój. Gdy już jego brwi uniesione są tak bardzo, że zaczyna mu na
nie brakować czoła, wreszcie peka.
- Ale bo co to za syf ten hotpot? Oby nie śmierdział
jak ten ich dzisiejszy lanczyk.
- No, to taki rosół przyprawiony w zależności
od tego, co kto lubi…
- Co za syf, rosołu w czerwcu się przecież
nie jada!
- Ale rosołu nie jesz, gotujesz w nim
tylko mięso, warzywa, tofu i to wszystko przesiąka smakiem i aromatem zupy. A
na koniec wybierasz sos, który ci smakuje i polewasz tym to, co ugotowałeś
w rosole.
- Ale ja nie będę jadł żadnego rosołu!
- Kiedy rosołu się właśnie nie je!
.....
I tak mija nam jakiś kwadrans, a w tle
pobrzmiewa stukanie w klawiaturę reszty naszego zespołu i ciche siorbanie naszego młodego szefa. Po chwili pełnej emocji dyskusji o wyższości rosołu nad makaronem, wracamy do numerków
i tabelek, których kolory tym razem są nieco bardziej stonowane, ale wrzucone
tam cyferki nadal nie mają wielkiego sensu dopóki go im nie nadamy.
- O czym tak sobie rozmawialiście?- wtrąca jak piorun w rabarbar Bezkresny Nieboskłon
- Że bardzo wielką mamy ochotę na hotpot.
- Dobrze, to zamówię stolik na siódmą.
A że jękom i płaczom Zbycha nie było
końca, przypomniała mi się inna historia, o tym jak to nasi orientalni
przyjaciele grymasili i krzywili się nad jedzeniem innym niż to ich własne.
Zatem ciąg dalszy nastąpi, miejmy nadzieję jeszcze zanim mleko zostawione
samemu sobie na biurku Bezkresnego Nieboskłonu z krystalizującej się w ser brei
zamieni się w żywą i samodzielną istotę.
Komentarze
Prześlij komentarz