Smutek tropików


Smutne jest, oj smutne, życie w tropikach. Zwłaszcza jak jedyne palmy i kokosy to te na rondach czy placach, posadzone tam ot tak sobie, żeby szyku i międzynarodowości zadać. Gorzej, że zimą w tropikach przychodzi monsun, kiedy leje jak z cebra, a skórzana galanteria gnije na potęgę, zupełnie jak ściany, przestrzeń między kafelkami i cokolwiek organicznego. O karaluchach wielkości  dorodnego kociaka rozpisywać się już nie będę, bo po co? Niedługo na własne oczy je zobaczymy Jeszcze z dziesięć lat hajlajfu na ziemi nam może zostało, bo potem to już tylko racjonowanie wszystkiego, globalne roztopienie, a na koniec morza i oceany zlepione w jedno wielkie tsunami zaleją i Nowy Jork i Wenecję.

- Ale Szanghaju i Hongkongu to już nie, bo tam to jest wyższa technologia.

- Macie jakieś super tamy powodziowe czy jak?

- To całe ocieplenie to ściema, mająca na celu wstrzymanie wzrostu gospodarczego państw rozwijających się. Czego to nie wymyślą… Weź obniż temperaturę, bo idzie się tu spocić.

- No, Afryki tu jeszcze nie ma, a dwadzieścia pięć stopni to dobra temperatura.

- No, weź zrób, wiaterek, noo!

- Dobra, ale potem zwalę na ciebie. Bo zaś mi zaczną wmawiać, że w moim kraju są tylko tańczące niedźwiedzie i foki polarne.

- To niedorzeczność, u was są drewniane domy, podrabiane pierogi i husaria! Niedźwiedzie i foki są w Rosji.

- Jak już stryjenka uważają.

No, to podchodzę do panelu klimatyzacji i zaczynam w nim gmerać, żeby był przyjemny chłodek i wiaterek, którego w naturze nie doświadczyliśmy od tygodni. Gdy tylko przesuwam palcem po pierwszym z guzików, słyszę podirytowane chrząknięcie. I nie jest to sprawka Zbycha, o nie, bo i jemu podoba się wiatr we włosach zamiast saharyjskich upałów, milczy zatem rozgryzając tajemnice rachunków depozytowych. I na pewno nie Natasza, której syberyjski spokój nie mógłby zostać zburzony przez nic tak błahego. Jasne zatem jak to rozgrzane do czerwoności słońce, że jak komuś to stanie ością w gardle, to wyłącznie Jolancie, a to znaczy, że będziemy o tym wysłuchiwać, najprawdopodobniej cały boży dzień, jeśli nie miesiąc.

Jolanta to ten typ, który jeśli widzi dziurę w ścianie, to nigdy jej nie załata, ale upewni się, że każdy od stałych jak przykręcone do podłogi meble bywalców biura księgowości aż po przypadkowo zagubionych przechodniów wie jak bardzo ona przez nią cierpi. Poza tym w przeciwieństwie do nas, którzy to miewamy momenty tragicznego jojczenia na przemian z dobrze wyćwiczoną obojętnością, Jolanta nawija o każdej ze swoich frustracji bez przerwy na głębszy oddech.

- No, obniżcie to jeszcze, to będę sobie musiała puchówkę przynieść. Chyba, że nikomu to nie przeszkadza, to założę już ten sweterek…

Kiedy ludzie bez sensu drą japę, dziecko, powtarzał mi ojciec, ty rób swoje i ich ignoruj, bo nie ma co tracić czasu na czyjeś daremne frustracje. Nikt nie komentuje, a ja kończę ustawienia i siadam do moich tabelek. Nie mija więcej niż kilka chwil, gdy z dzikiej Afryki klimat naszego biura zmienia się w Arktykę gnębioną wiatrem obijającym się o topniejące lodowce. Zbychu w dwóch podskokach teleportuje się do panelu i zaczyna w nim gmerać z typowym dla siebie tragikomicznym zacięciem.

- No, bo jak to jest, że biednemu to jak nie wiatr w oczy, to… A zresztą, w tym naszym grajdołku to nawet klimatyzacja chodzi tak jak chce. I jak żyć?

- Oj, tragedii tu nie ma, bo w Sankt Petersburgu dzisiaj istne lato, bo aż 15 stopni.- kiwa przekornie głową Natasza- I ludzie żyją, a jakże.

- No, tak, tak, nasz maluszek też ma w sobie jakiś syberyjski gen, bo co chwila tylko obniża termostat. Zaraz tu zamarzniemy żywcem i tyle z tego będzie.

- W dwudziestu dwóch stopniach to będzie ciężko…

- Ale kiedy mi resztka włosów dęba staje od tej zimnicy.

- Dobra, podwyższaj, ale zobaczysz, że zaraz będziemy to od nowa przestawiać.

I jak dało się przewidzieć od początku, mroźne stepowe wiatry w mgnieniu oka przeistoczyły się w otępiający, wilgotny gorąc lasów namorzynowych. Malinowski to chociaż miał swoich tropikach ciekawie, bo przecież pisał i o magii w codzienności i o życiu seksualnym dzikich na archipelagu Melanezji. Mnie zostaje konflikt tragiczny jak walka o ogień i spór o biały stół w jednym- kto wygra? Zimny powiew smagający nas po przygarbionych karkach czy mdławe ciepełko usypiające nas jak stadko susłów po zbyt obfitym lanczyku?

- Czy ktoś może wyregulować ten debilny przyrząd? – jęczy żałościwie Jolanta- Bo tu jest jakiś Trójkąt Bermudzki i nic nie działa i nic nie ma sensu. Może tak zapakujmy cały ten kram na wóz, najlepiej taki ciągnięty przez osiołki czy inne muły i dajmy sobie z tym spokój?

Tu chwila ciszy i wszyscy patrzą na Zbycha w oczekiwaniu, że coś powie, bo tak by wypadało, ale on jak to on postanowił wziąć przykład z Dalajlamy i biernie oprzeć się temu całemu ambarasowi.

- W dzisiejszej Ewangelii było, że nie sądźcie, abyście sami nie byli sądzeni. Tak, że zanim zamieszamy w to biedne osiołki, uderzmy się w pierś i pomyślmy, co z nami samymi jest tak naprawdę nie tak i jak możemy to naprawić.

Kilka ułamków sekundy po tym jak Zbychu zakończywszy swój misyjny przekaz, zasiadł na nowo do klawiatury, nasz młodociany szef podnosi się zza swojego biurka i zaczyna zasuwać zasłony. Teraz nasze tropikalne biuro zamienia się w parną i ciemną amazońską dżunglę, w której mrocznych zakamarkach czają się zwinne pumy i ospałe anakondy.

- Co to ma być? Pokój sypialny dla przedszkolaków? Powie mu, ktoś, że tu się nie śpi tylko zwiedza?

I na próżno takiej tłumaczyć, że od przeszklonej ściany za plecami Bezkresnego Nieboskłonu bije taki żar jak od gotującego się w pełnym słońcu akwarium. Zupełnie tak jak zagotują się oceany, po tym jak temperatura na świecie podniesie się o kolejne trzy stopnie i cała flora morska stanie się tylko bazą do pełnej plastikowych śmieci zastępujących i warzywa bulionowe i makaron zupy.



Nie zważając ani na przygaduszki Jolanty, ani na smutne westchnienie Zbycha, nasz młodociany szef podnosi się i niestrudzenie rzuca do panelu, gmera przy nim chwilę, aż temperatura wraca do względnej normy. I, o dziwo, nie zaczynają buchać dzikie wichry stepowe, co znaczy, że znaleźliśmy właściwe ekwilibrium, czyli to czego już nie ma w przyrodzie.

- Oj, to wasze laowaiskie wydziwianie, raz zimno raz gorąco, zgłupieć idzie. Wystarczyło nacisnąć przycisk auto i po sprawie.

Szkoda, że upału za oknem nie da się wyłączyć naciskając guzik, bo byłoby prościej, a może i ocaliłoby to nas od losu dinozaurów. Ale co tam, nie znam się dziś już chyba na niczym innym niż kopiuj wklej, bo ręka zaczyna mi się przekształcać w dwupalcy szpon tyranozaura idealny do ciągłego wciskania control plus v.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Nasz mały Simba

Kuchnie świata cz. 1 czyli syf, czosnek i skisłe mleko

Historia z wirusem w koronie