Koniec sezonu ogórkowego


Cicho wszędzie, nudno wszędzie, tylko klima hula, aż ekskluzywne rośliny symbolizujący mandat nieba na szefusiowanie więdną niepodlewane. Ale wszystko, co dobre zbyt szybko się kończy nawet sezon ogórkowy. Upadł opadł może, tak samo jak zapał do klepania cyferek w tabelki przez to, że myślami ciągle siedzę na mentalnej plaży, gdzie nie istnieje Excel, banki i cyfry ani chińskie, ani arabskie.
- Tak być nie może, trzeba coś wreszcie z tym zrobić, bo się atmosfera w zespole skaszani.
Bezkresny Nieboskłon kręci z dezaprobatą głową i nagle plaża w mojej głowie wydaje mi się zbyt ciasna i gorąca, by dalej tam siedzieć. Bo sprawa jest poważna, wagi ciężkiej, ba, prawie państwowej. To znaczy, jeśli nasze biuro to państwo w państwie, a chyba w głowie naszego niedorosłego szefa czasami i tak bywa.
- No, bo co jest ostatnio ze Zbychem i Jolantą? Wiesz może?
Wiedzieć, to ja wiem na przykład, że na dzień dzisiejszy do kolacji brakuje mi sałatki i ziemniaków oraz, że jeśli nie zapłacą mi pensji do poniedziałku, to mój misterny plan oszczędności diabli wezmą. Co do innych ludzi mogę mieć tylko przypuszczenia, bo co ja im w głowie siedzę?
- Może ci się wydaje, tak to czasem bywa, jak ludzie wracają z wakacji. Nie widzisz ich na co dzień, to się może odzwyczaiłeś.
- Nie wiem, może masz rację. Ale coś chyba jednak jest inaczej.
Nie jest w ciemię bity nasz młodociany szef, oj nie! Rzeczywiście po wakacjach, coś się zmieniło. Jolanta wygrzana na plażach swojej docelowej riwiery, spalona na mahoń i owinięta w kwiecisty szal zaprzestała ciągłego jojczenia na rzecz dłuższych przerw na kawę. To była dobra zmiana, jakkolwiek burząca przyjęty przez nasz schemat mikrokosmosu w biurze księgowości. Gorzej było ze Zbychem, bo z naczelnego dobrego wujka zmienił się w naczelnego agitatora, a do tego nie mogliśmy dopuścić.
- No, ale Zbychu, no, jak tam on?
Otóż Zbychu od zawsze miał sympatię do dwóch ideologii, które często zdarzało mu się przeciągnąć do ekstremum. Jedną z nich jest chodzenie do kościoła, które traktuje trochę tak jak inni zestresowani ludzie siłownię czy jogę z medytacją, bo w odpowiednich okresach roku dostosowuje nawet urlopy na żądanie do wszystkich nieszporów i rorat. I chwała jemu i każdemu wierzącemu za to, dopóki nie przesadza i nie zaczyna agitować bez umiaru. Bo religia to sprawa bardzo prywatna i taką pozostać powinna.
- To bardzo pięknie, że Bezkresny Nieboskłon chce się pobrać w jakimś kościółku na wyspie Capri, ale religia to nie moda. – zaczął na wieść o zaręczynach naszego młodego szefa- Trzeba się ochrzcić, a ten co go ochrzci powinien patrzeć na jego rozwój duchowy przynajmniej raz na tydzień. A co za rozwój duchowy można mieć pochodząc z kraju komunistycznego?
- To chyba zależy od dobrych chęci i zainteresowań. – odpowiada mu Natasza- Ja tam od dziecka lubiłam czytać o różnych religiach.
- Jakbyś chciał, to zawsze możesz sam być jego duchowym przewodnikiem – wtrącam
- Ale gdzie tam, przecież on to wierzy tylko w moc własnego portfela, co on tam wie o poświęceniu i miłości do bliźniego?
I niby trochę w tym racji, ale jakby nie było we wszystkich krajach Zachodu mamy jakąś mniej lub bardziej dominującą religię, która mniej lub bardziej otwarcie miesza się do polityki i stylu życia obywateli. I zawsze to zdziwienie, kiedy mówię, że jestem ateistą i tysiąc pytań na minutę, czy aby na pewno w coś nie wierzę, czy to nie taka młodzieżowa moda i inspirująca dziwne myśli faza księżyca. Chyba jedyne miejsce, gdzie nikt się tego nie czepiał, to były właśnie Chiny. Pamiętam, że w ankiecie przy rejestracji uczelnianej zaznaczyłam ateizm jako religię łamane przez ideologię, na co sekretarka uśmiechnęła się i powiedziała mi: super, to tak jak ja! Jakkolwiek smutne nie byłyby powody mniejszej obecności religii w życiu codziennym i publicznym Chińczyków, po latach agitacji i zachęt do przyjęcia jakiejś mniej lub bardziej inwazyjnej formy duchowości, często tęsknię za ich bezproblemowym podejściem do ludzi niewierzących.
Zbychu niby coś tam jeszcze poopowiadał o wyższości różańca nad medytacją w stylu mindfullness, ale niestety przeszedł do swojej drugiej często nieznośnej pasji- ekstremalnego wegetarianizmu. I znowu sama idea nikogo z nas nie odrzuca, bo przecież warzywa i owoce to zdrowie, a i w portfelu nie zawsze jest wystarczająco jurosów na soczystego steka z czerwonym winem i ziemniaczkami. Z drugiej strony jego spojrzenie na jedzenie mięsa jest czymś z pogranicza krwawego horroru z piłą mechaniczną w roli głównej i niesmacznego thrillera o polowaniu na ludzi.
- No, bo przecież polowania to tak jakby ktoś kazał ci biec po lesie i wrzeszczał, gońcie ją psy i strzelał do ciebie dla zabawy. Zwierzęta mają odczucia zupełnie tak jak my.
- Powinieneś zapytać niedźwiedzia, którego ludzie chcieliby pogłaskać, bo wygląda jak wielki pluszak, a jemu oni przypominają tylko dwunogie sznycle. – odpowiada mu Natasza
- Obyśmy tylko nie byli jak Chińczycy, bo tam to ponoć są całe wieżowce pełne krów i kurczaków na rzeź, bo przecież w każdym ich daniu musi być mięso. Widać, że nie dorośli do tego, żeby rozpoznać, że zwierzęta są nam równe i to nieludzkie je zjadać. Ja tam od lat nie jem niczego, co ma oczy, bo jak to tak?
Równość równością, to temat na inną dyskusję, ale kiedy Zbychowi przeskoczy się zdarzy na grubszy rejestr całkiem już agitacyjny, robi się nam znacznie mniej przyjemnie.
- Bo przecież w Chinach jedzą też robaki, a to to już najgorszy syf z możliwych.
- Może przygotowują się na apokalipsę atomową, - odpowiadam- przecież w razie czego insekty będą najlepszym źródłem protein i przeżyją nawet i nas samych.  
- Jedzenie czegoś takiego to paskudztwo, lepsze przecież suszone na słońcu pomidory, oliwki i sałata. Bądźcie mądrzy i przerzućcie się na nie, bo to jedzenie przyszłości. Jedyne i słuszne. A co to za smród syfny tak przy okazji? Jak on tak może przy ludziach, przecież to karygodne tak smrodzić rybą!
Bezkresny Nieboskłon pochłonięty arcyważnym zebraniem dźwięczącym mu w bezprzewodowych słuchawkach, zaczął jeść tuńczyka prosto z puszki, wpatrzony w blokowisko za oknem. Bywa przecież i tak, że nie ma czasu myśleć o tym, co wege, etyczne i czy Jezus czy może Budda by to pobłogosławił, bo trzeba trzepać rezultaty i KeiPiaIe. Nie jest lekko łatwo żyć w tym korpo, ale nie można przecież zasłabnąć nad klawiaturą. A że wszystkim nam się tak może zdarzyć jako korpo zwierzętom, w ramach polepszenia atmosfery w zespole zostawimy Zbychowi egzotyczny posiłek. Na jeden z jego ulubionych ogórków, ostatnich w tym sezonie, nakleiliśmy oczka, nosek i buzię i zobaczymy, czy rzeczywiście nie da rady zjeść niczego z oczami. Ciekawe, czy jak w poniedziałek zajrzy do lodówki to zrzednie mu mina?



Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Nasz mały Simba

Kuchnie świata cz. 1 czyli syf, czosnek i skisłe mleko

Historia z wirusem w koronie